Niedawno spotkałem się ze stwierdzeniem jednej osoby na forum, które można w skrócie zapisać w ten sposób:
Od jakiegoś czasu mam pogorszenie. Leczę się, ale atopia się mnie cały czas mocno trzyma. Przyznaję, że to w dużej mierze moja wina, bo się drapię.
Jeżeli dobrze zrozumiałem, za tym stwierdzeniem stoi następujące przekonanie:
„Moja skóra to zdrowa skóra którą podrapałem i dlatego jest chora.”
Osobiście mam na stopie miejsce z chorą skórą, niewielki placek. Obok mam miejsce ze zdrową (względnie) skórą. Zrobiłem taki eksperyment: Przez kilka dni nie drapałem tego miejsca, tak żeby naskórek był zregenerowany. Potem zacząłem drapać to chore miejsce na równi ze skórą obok, czyli drapałem dwa niemal identyczne miejsca naraz, tyle że jedno miejsce było chore a drugie zdrowe.
Naskórek z chorej skóry szybko zaczął schodzić, a potem chora skóra zaczęła krwawić. Tak samo drapana zdrowa skóra była tylko trochę porysowana, naskórek był tylko odrobinę uszkodzony. Widać było rysy paznokci, ale naskórka nie ubyło, ani nigdzie nie został przebity.
Wróćmy do wyjściowego stwierdzenia:
„Moja skóra to zdrowa skóra którą podrapałem i dlatego jest chora.”
Nie jest tak; gdyby tak było, zdrowa drapana skóra po podrapaniu powinna zniszczyć się w takim samym stopniu jak chora, powinna tak samo krwawić, etc.
Jeżeli lekarz mówi że drapanie utrudnia leczenie, to tylko szuka usprawiedliwienia i usiłuje zrzucić odpowiedzialność na pacjenta. Drapanie jest reakcją na świąd, niemożliwą do powstrzymania.
Drapania nie da się powstrzymać
Lekarz zaczal więc zastanawiac sie jak silny jest u mnie związek psychiki z atopią, bo jet na pewno. Nasilenie atopii u mnie miało miejsce kiedy zerwała ze mną dziewczyna.
Gdyby istniał związek pomiędzy zrywaniem a atopią, każda dziewczyna z którą zerwie narzeczony, miałaby atopię. Widziałem wiele dziewczyn z którymi narzeczeni zrywali i żadna nie miała atopii. Jeżeli już miały jakieś objawy, to były to inne atrakcje: przeziębiały się, wymiotowały, każda co innego. Atopii niet! Dlaczego? Dlatego że zerwanie związku to jest stres. Stres szkodzi każdemu człowiekowi, każdemu zwierzęciu i nawet każdej roślinie. W przypadku osób które mają atopię, skóra jest słabym punktem i jeżeli są poddane stresowi, skóra „pada” pierwsza.
Gdybyś np. miała zdrową skórę ale słaby żołądek, on odezwałby się pierwszy. Gdybyś miała bóle kręgosłupa, to one dałyby się we znaki. Korelacja pomiędzy psychiką i naturą objawów jest żadna. Objawy występują tam gdzie jest słaby punkt w organizmie. On był słaby już wcześniej, a stres tylko „pociąga za spust” i wyzwala wcześniej istniejącą tendencję.
Podczas wizyty lekarz dał mi delikatnie do zrozumienia, że może potrzebuję znalezć sobie dziewczynę.
W kontekście leczenia skóry? Wygląda mi na to że zamiast leczyć organ od którego jest specjalistą, profesor szuka usprawiedliwienia i przerzucenia odpowiedzialności na pacjenta.
Zauważyłem że lekarze potrafią myśleć tak:
BRAK REZULTATU + WYMÓWKA = REZULTAT
Jak się skóra pacjentowi nie poprawia, szukamy innego feleru u pacjenta i się do niego przyczepiamy. Jest singlem? Jest gejem? Nie wierzy w Boga? Przeżył rozstanie? Był prześladowany w szkole? Jąka się? Jest nerwowy? Umarł mu rodzic? A może oboje? A może ma trudności finansowe? Kłopoty w pracy?
Nie ma takiego człowieka u którego nie dałoby się znaleźć jakiegoś feleru. Wystarczy trochę popytać, coś się zawsze znajdzie znajdzie. I proszę bardzo, mamy WYMÓWKĘ z której zaraz sobie zrobimy piękny REZULTAT. I zadowoleni z siebie będziemy ścierać kurze z dyplomów w gabinecie.
James Randi wysnuł hipotezę, że osoby otrzymujące doktorat, w momencie kiedy jest im wręczany dyplom, zostają poddane działaniu specjalnej substancji modyfkowanej genetycznie, która przechodzi przez skórę, wnika do mózgu i paraliżuje tę jego część, która jest odpowiedzialna za wypowiadanie dwóch następujących zdań:
- „Nie wiem.”
- „Myliłem się.”
Lekarz który nie potrafi powiedzieć żadnego z nich musi radzić sobie inaczej.
W pewnym sensie rozumiem profesora. Jeżeli jako specjalista podejmuje leczenie i nie osiąga rezultatów, to ma problem, bo stoi w obliczu sprzeczności:
- Uważam się za dobrego specjalistę
- Nie osiągam rezultatów
W takiej sytuacji lekarz ma dwie możliwości:
- Zrozumieć że musi się bardziej postarać
- Znaleźć usprawiedliwienie
Opcja 2 jest o wiele łatwiejsza. Wystarczy wypytać pacjenta o problemy życiowe i zasugerować (ale tylko zasugerować! niech pacjent „dojdzie do wniosku sam”) że to one są tutaj winne. A najlepiej sam pacjent. Bo drapie. Bo nie ma dziewczyny. Bo nie ma ojca.
Jeżeli będziesz rozmawiać z psychologiem, proponuję pytanie o dysonans poznawczy u lekarzy, których leczenie nie przynosi rezultatów.