Dopiero dzisiaj zauważyłem, że kilka dni temu na zostałem na forum zapytany, jak to się stało, że przeszło mi AZS. Najpierw muszę się zastrzec, że AZS nie przeszło mi do końca; cały czas mam zmiany na stopach, trzymające się uporczywie w paru miejscach, i nawet właśnie w trakcie pisania tego postu smaruję te miejsca hydrokortyzonem kupionym w supermarkecie. Ale poza tym faktycznie, AZS mi przeszło, to znaczy mogę normalnie żyć i w ogóle się tym AZS nie przejmować.
Zanim wdam się w bardziej szczegółowe opowieści, kilka słów o sobie. Jestem typem długowłosego, chudego zapaleńca komputerowego, który potrafi się zatopić w komputerze na długie godziny i nie czuć głodu. Albo ulec fascynacji bumerangami. Albo filozofią religii, albo czymkolwiek innym co akurat się nawinie i będzie interesujące. W mojej hierarchii ważności sprawy takie jak napisanie programu „który cośtam” stoi wyżej niż zajmowanie się mieszkaniem czy porządkiem w pokoju. To się również przekłada na sprawy dbania o skórę: dbam o nią o tyle, o ile muszę. Jeżeli nie odczuwam wyraźnej potrzeby, po prostu się nią nie zajmuję. Jeżeli jest tylko trochę sucha, nawet jeżeli to widać, ale ja tego nie czuję, to w ogóle się nie interesuję tematem. Dopiero kiedy zaczyna swędzieć, zauważam i reaguję, np. kładąc Protopic albo natłuszczając.
Pewnie jesteście ciekawi jak to zrobiłem że mnie AZS przestało nękać i chcecie zrobić to samo. Może nie cieszcie się na zapas, bo jestem przekonany że wiele osób wcale nie ma ochoty robić tego co ja. I wcale nie mówię tu o codziennym smarowaniu czy innych egzorcyzmach. Mówię tu o poważnych zmianach mających wpływ na wszystkie sfery życia.
Osobiście poprawę mojej skóry przypisuję zmianie środowiska. A zmieniałem środowisko nie raz, a kilka razy. Urodziłem się w centrum Warszawy i mieszkałem przez większość życia przy Tamce, ruchliwej ulicy, którą przez czas remontu mostu Poniatowskiego jeździły niezliczone autobusy sam nie wiem ilu linii. Był to spalinowy kocioł.
W pewnym momencie zauważyłem, że objawy AZS wydają się mieć związek z miejscem w którym jestem. Na przykład kiedy jeździłem na wakacje na wieś, było tak jakby lepiej. A kiedy byłem w mieście, było gorzej. Nie były to jakieś diametralne różnice, ale były zauważalne.
W mojej „karierze” AZS-owicza momentem przełomowym był pobyt w szpitalu w Łodzi. Poleżałem dwa tygodnie na dobrze zorganizowanym oddziale dermatologii i naprawdę ładnie doprowadzili mnie do pionu. Szczególnie trudne były stopy, na które dostawałem jakąś piorunującą mieszankę antybiotyku, sterydu, i FSM wie, czego jeszcze. Dostałem tam też cyklosporynę, co do czego miałem spore wątpliwości, bo jest to poważny lek immunosupresyjny, o potencjalnie groźnych skutkach ubocznych. Ale miałem robione okresowe badania krwi i wszystko było w porządku. Po wyjściu ze szpitala nie miałem nagłego pogorszenia! Wróciłem do Warszawy i w miarę nieźle się trzymałem przez kilka miesięcy.
Po czym wyjechałem na stypendium do Danii. Cały czas brałem jeszcze cyklosporynę i obawiałem się, co będzie jeżeli ją odstawię. Przed wyjazdem kupiłem zapas cyklosporyny na jakieś dwa miesiące. Zaraz po przyjeździe miałem lekkie pogorszenie, które przypisuję stresowi; miałem problemy ze znalezieniem lokum i generalnie, wyjazdy tego typu są stresujące. Ale było to tylko czasowe, mniej więcej pierwsze dwa tygodnie. Potem zaczęło być lepiej… i lepiej… zaczął kończyć mi się zapas cyklosporyny.
Mieszkałem pod Kopenhagą, na przedmieściach, najpierw w obskurnym akademiku, potem w wynajmowanym pokoju, a w końcu w kawalerce. Okolica była bardzo ładna, sporo lasów naokoło, było gdzie pójść na spacer, czysto i schludnie. Duńczycy są naprawdę niesamowitym narodem jeżeli chodzi o utrzymywanie swojego kraju w porządku i czystości. Cyklosporyna zaczęła mi się kończyć, więc policzyłem jakie dawki muszę brać żeby w miarę łagodnie ją odstawić. I okazało się że po odstawieniu jest wszystko w porządku! Hurra!
W porządku względnym, to znaczy cały czas się trochę drapałem, na stopach i w zgięciach, ale była to powiedzmy jedna sesja drapania dziennie, bez poważniejszych konsekwencji. Zauważyłem też że drapanie w dawce którą wtedy „stosowałem” uszkadza tylko chorą skórę. Skóra zdrowa jest po prostu odporna na drapanie! Najgorsze miejsca na nogach smarowałem na zmianę Protopikiem i sterydem, raz lub dwa razy w tygodniu.
Potem wróciłem do Warszawy i kilka tygodni mieszkałem przy rondzie Wiatraczna. Natychmiast po powrocie zacząłem mieć pogorszenie. Znowu zaczęło mnie swędzieć całe ciało, zacząłem się drapać i byłem w stresie, że wraca niedola. Wziąłem więc sprawy w swoje ręce, znalazłem mieszkanie w Piasecznie i przeprowadziłem się tam.
Pobyt w Piasecznie był naprawdę szczęśliwy. Wróciłem do stanu skóry podobnego do tego w Danii. Byłem tam półtora roku, w tym czasie kończyłem studia i pisałem pracę magisterską. Mieszkałem w jako pierwszy lokator w mieszkaniu w nowo wybudowanym domu, było tam bardzo schludnie i czysto. Miałem też fantastycznego gospodarza. Opędzałem się Protopikiem i sterydem raz lub dwa razy w tygodniu.
Na początku 2007 pojechałem do Irlandii na kontrakt. I tam znów na początku miałem lekkie pogorszenie, musiałem się bliżej przyglądać stopom i cały czas kontrolować sytuację, odpowiednio dawkując Protopic. Ale po niedługim czasie skóra się uspokoiła i osiągnęła stan, którego dawno nie miałem: w ogóle przestała swędzieć. Dzięki temu przestałem się w ogóle drapać. Dla porównania, jeszcze w Piasecznie miałem przynajmniej jedną sesję drapania dziennie.
W tej chwili jestem w Kaliforni siódmy tydzień. Tak, kolejna zmiana środowiska. Schemat znów się powtórzył, pierwsze dwa tygodnie po przyjeździe stopy trochę kaprysiły, czerwieniały i bałem się że znów zaczną się kłopoty. Ale gdzieś od trzeciego tygodnia wszystko wróciło do normy, a tylko niektóre miejsca, wielkości pięciozłotówki, smaruję moim hydrokortyzonem z supermarketu.
Dlaczego mi AZS odpuściło? Nie wiem. Może zmiana środowiska, może coś innego. Trudno orzec, trzeba by było mnie sklonować, jednego wysłać do Danii a drugiego zostawić w Polsce. Przynajmniej w moim przypadku miejsce pobytu jest kluczowe, sprawdzałem to wielokrotnie. Najgorzej czułem się w Warszawie, po wyjeździe z niej miałem poprawy, a po przyjeździe zawsze miałem pogorszenia.
Czy przeprowadzki można uznać za terapię AZS, nie wiem. W moim przypadku wyjazdy nie były podyktowane AZS-sem, poprawa stanu skóry to, podobnie jak upadek Microsoftu z powodu popularności Linuksa (ale nie uprzedzajmy faktów), zupełnie niezamierzony efekt uboczny. Wyjazdy były związane najpierw ze studiami, a potem z pracą. Kiedy już zauważyłem związek pomiędzy miejscem pobytu i stanem skóry, wykorzystałem go, robiąc plany na „po studiach”.
Podsumowując, skóra u mnie się uspokoiła, a ja sam jestem, z grubsza rzecz biorąc taki sam jak zawsze. Ani o skórę nie dbam bardziej ani mniej niż wcześniej. Nie stosuję żadnych kuracji, smarowideł ani diet. Nie biorę antyhistamin ani żadnych innych leków. Jeżeli spodziewaliście się usłyszeć historię o kimś kto codziennie oddaje się wyszukanej toalecie, kąpieli w krochmalu, oraz smarowania każdej części ciała innym kremem z wyciągiem z rośliny która nawet nie ma europejskiej nazwy, to pudło! Nie trafiliście. Ja nawet nie za bardzo przypisuję sobie to „ozdrowienie”. Raczej miałem szczęście, że istnieje u mnie ten związek pomiędzy środowiskiem i stanem swojej skóry. Wystarczyło, że go zauważyłem i wykorzystałem.