W poprzednim poście opisałem pokrótce swój „wyjazd z choroby”. W mojego doświadczenia wynika, że związek z chorobą ma ogólnie pojęte środowisko, a im dalej od Warszawy tym lepiej.
Od razu zastanawiamy się, a co takiego właściwie w tym środowisku może być takiego. Dwóch pierwszych kandydatów to woda i dieta.
Woda
Teoria ta mówi, że stan skóry zależy od jakości wody. Z wodą mamy dwojaki kontakt:
- Kąpiemy się w niej
- Pijemy ją
Punkt pierwszy ma zastosowanie tylko wtedy, kiedy rzeczywiście mamy bezpośredni kontakt z wodą. Drugi punkt jest bardziej niewyraźny, bo owszem, pijemy wodę, ale rzadko kiedy pijemy wodę z kranu, a niektórzy w ogóle nie piją wody z kranu, bo np. gotują na wodzie oligoceńskiej. W każdym razie, istotne jest to że woda ma znaczenie tylko wtedy, kiedy ją pijemy i/lub kąpiemy się w niej.
Kiedy pojechałem do Danii, byłem zachwycony wodą. Tam z kranu leci po prostu Żywiec Zdrój. W Danii prysznice przestały boleć i zacząłem je częściej brać. Od razu zacząłem myśleć, że to woda. Potem po powrocie do Warszawy pogorszenie, w Warszawie, wiadomo, woda fatalna. Potem przeprowadzka do Piaseczna, woda lepsza niż w Warszawie, i stan skóry również.
Teoria ta nie załamuje się w przypadku wyjazdu do Dublina. W Dublinie woda z kranu śmierdzi. I jest ogólnie niesympatyczna. A w Dublinie czuję się lepiej niż w Piasecznie. Gorsza woda – lepsza skóra?
Wróćmy jeszcze do kontaktu z wodą. Kiedy studiowałem zaocznie, w weekendy jeździłem z Piaseczna na uczelnię w Warszawie. Dzień wyglądał tam tak, że wychodziłem jeszcze po ciemku, potem miałem jakąś astronomiczną liczbę godzin zajęć, po czym nocowałem u rodziców mojej dziewczyny (żeby oszczędzić sobie jeżdżenia do Piaseczna) i na drugi dzień absorbowałem drugą uderzeniową dawkę zajęć. Po czym wracałem do Piaseczna. Może nie będziecie chcieli mnie znać po tym co teraz powiem, ale ja się tam w Warszawie nie kąpałem. Jadłem kolację, szedłem spać i tyle. Jeżeli chodzi o picie wody wodociągowej, to też jej nie piłem; piłem albo kupną mineralkę, albo wodę oligoceńską. A podczas tych wypraw do Warszawy, choć krótkich, skóra się u mnie pogarszała.
Podsumowując, teoria wodna nie za bardzo się w moim przypadku sprawdzała.
Dieta
Druga hipoteza jest taka, że to jest kwestia diety: gdzie indziej jadłem inne produkty. Owszem, nie da się temu zaprzeczyć, za granicą jem jedzenie innego pochodzenia. Ale cały czas jem mniej więcej tak samo, mam typową, najzwyklejszą w świecie dietę wegetariańską. Słowem, cały czas jem jedzenie tego samego rodzaju.
Można się spierać, co jest istotne: rodzaj jedzenia, czy konkretny „przypadek”, czyli ten a nie inny producent marchewki. Osobiście jestem zdania że raczej istotny jest rodzaj jedzenia. Jeżeli uczula nas pomidor, to będzie nas uczulać zarówno pomidor polski, grecki, hiszpański czy irlandzki. Swoją drogą, irlandzkich pomidorów nie ma, bo w Irlandii jest dla nich za mało słońca.
Oczywiście nie mam dowodu na to, że to nie jest kwestia diety, ale nie widzę dobrych argumentów przemawiających za tą tezą.
Stres
Mój irlandzki kontrakt był bodaj najbardziej stresującą pracą jaką kiedykolwiek miałem. Nie dlatego, żeby szef był w stosunku do mnie niemiły. Problemem był brak współpracy w zespole. Męczyłem się przez osiem miesięcy, usiłując uczynić wkład do projektu, mając za współpracownika osobę której głównym celem wydawało się być uniemożliwienie tego. Kiedy nad czymś pracuję, angażuję się w to i jest dla mnie ważne żeby zadanie wykonać dobrze i doprowadzić je do końca. Im bardziej mi na tym zależało, tym bardziej cierpiałem, kiedy moja praca była niweczona. Tak, to jest smutna historia. I dużo, dużo stresu, ścisku w gardle, załamania, i siedzenia przed komputerem w stanie „warzywnym”, usiłując coś zrobić i nie mając na to siły.
W porównaniu do tego kontraktu, pisanie i obrona pracy magisterskiej były czystą przyjemnością, na zupełnym luzie. Owszem, to było dużo pracy, ale dużo pracy na dużym luzie. W UCD było to bardzo dużo stresu i zero wyników. Na koniec, po zakończeniu kontraktu (na własną prośbę zresztą), obserwuję, jak cały kod który napisałem, jest wyrzucany do śmieci. To jest, wierzcie mi, bardzo, bardzo, bardzo przykre.
I teraz, ten okres największego stresu był jednocześnie okresem najlepszego stanu skóry od niepamiętnych czasów! O ile w Piasecznie było już dobrze, ale jeszcze się drapałem, to w Irlandii przestałem się w ogóle drapać!
Ten przykład jest dość mocnym ciosem zadanym teorii stresowej. Oczywiście, będą głosy, że „to akurat ten przypadek, a tak ogólnie to stres jest bardzo istotny”. Możecie myśleć co chcecie, ale jest to jaskrawy przykład przeczący teorii stresowej.
Podsumowanie
Podsumowując, moje doświadczenia wskazują na to, że:
- Środowisko: TAK
- Woda: NIE
- Dieta: NIE
- Stres: NIE
Skoro nie woda ani dieta, ani stres, to co?
Nie wiem! Czekam na propozycje!