Mam nadzieję że po dłuższej przerwie pozwolicie mi napisać mały, króciutki wpisik o tym, czym naprawdę jest medycyna zwana niekonwencjonalną. Myślę że tyle wystarczy, bo po co pisać potem o tym samym w kółko, prawda?
Medycyna istniała właściwie od czasów starożytnych. Do niedawna lekarze zajmowali się wyłącznie sprawami związanymi z ciałem i zaburzeniami jego funkcjonowania – przecież jakby na to nie patrzeć, nawet psychiatria zajmuje się właśnie ciałem (jak choćby schizofrenia – klasyczny przykład choroby psychicznej mającej źródło w niewłaściwym funkcjonowaniu organicznym). Jednak w ostatnich latach widać pewną tendencję, która różni się od tradycyjnego podejścia. Mianowicie, w drugiej połowie XX wieku pojawiło się pojęcie medycyny holistycznej, czyli takiej, która obejmuje: ciało, umysł i ducha. Tak, ducha też. A przecież zajmowanie się sprawami ducha było przez stulecia zarezerwowane tylko dla religii, dla księży, szamanów, czarowników, kapłanów.
Żyjemy w naprawdę dziwnych czasach. Z jednej strony, nauka stała się dla większości z nas niemal wyłącznym autorytetem w wielu dziedzinach życia, a z drugiej – wcale nie mniejszym autorytetem cieszą się rozmaite wróżby, astrologia, spirytyzm i właśnie różne dziwne metody leczenia – a im mniej nowoczesne i im mniej naukowe i im mniej zbliżone do tego, co znamy z Europy – tym lepiej. Ludzi zawsze fascynowało to co nadprzyrodzone i to co paranormalne, jednak dziś, mimo wyraźnego znużenia światopoglądem materialistycznym i racjonalistycznym – jesteśmy do niego tak przywiązani, że wszystkie te wymienione zjawiska muszą mieć „naukowe” wyjaśnienie, choć bardzo często z nauką nie mają nic wspólnego. A jak już liczne autorytety – nauczyciele, lekarze, psychologowie i inni – wypowiadają się na ten temat i pochwalają to – to znaczy, że to rzeczywiście jest dobre. Upadł dotychczasowy kształt kultury Zachodu, oparty na światopoglądzie grecko-rzymskim, judaizmie i chrześcijaństwie. Stąd (moim zdaniem przynajmniej) tak wzmożone zainteresowanie tym, co pochodzi ze Wschodu – z Indii i Chin.
Do czego zmierzam? Otóż do tego, że praktyki te w znakomitej większości jeśli nie wszystkie – są albo jedynie wymyślonymi przez oszustów metodami wyciągania pieniędzy od naiwnych i ignorantów, albo – praktykami w istocie religijnymi, gdyż dotykają sfery duchowej. Medycyna akademicka nie interesuje się sprawami ducha, jest światopoglądowo obojętna. W medycynie zwanej alternatywną natomiast w większości przypadków mamy do czynienia bądź to z objawieniami, bądź to z folklorem, wierzeniami i mistycyzmem – jest to dobry materiał dla kulturoznawcy, teologa lub historyka ale nie dla lekarza.
W wielu tych metodach – zwłaszcza takich jak homeopatia, akupunktura – mówi się, że choroba to efekt zaburzenia duchowej, mistycznej energii. Inne pojęcia, takie jak prana, ajurweda czy energia qi (chi) wywodzą się wybitnie i wprost ze wschodnich systemów religijnych, takich jak hinduizm i taoizm. Tu warto zadać sobie pytanie – czy AIDS, gruźlica, nowotwór albo dżuma też są zaburzeniami mistycznej energii? Większość homeopatów czy akupunkturzystów bądź innych uzdrowicieli odpowie że tak. Jednak co równie ciekawe i zauważalne – żadna z wielkich epidemii nie została ugaszona za ich pomocą.
Homeopatii, akupunktury, reiki, bioenergoterapii de facto nie interesują biologiczne przyczyny chorób. Nie ma naukowych podstaw, by stwierdzić że wszystkie one działają, a jednak chorzy czują po nich poprawę – jak to wyjaśnić? Jest na to kilka odpowiedzi. Część uczonych twierdzi, że np. podczas nakłuwania igłami mózg wydziela endorfiny, powodując zmniejszenie bólu i innych nieprzyjemnych odczuć. Viktor Herbert, badacz oraz profesor medycyny, wykazuje z kolei podobieństwo akupunktury do hipnozy: w jednym i drugim w ruch idzie sugestia lub – autosugestia. Siła autosugestii jest niemała i wie o tym zarówno laik jak i naukowiec.
Pytanie teraz jest takie i wielokrotnie powtarzane – dlaczego ludzie, skoro nie ma naukowych podstaw by twierdzić że homeopatia czy akupunktura działają, jednak je stosują i wydają masę pieniędzy na ich stosowanie? Myślę że źródła tak naprawdę nie należy szukać w samej desperacji chorych, których medycyna akademicka zawiodła, choć i to jest ważne. Jednak moim zdaniem równie istotny jest czynnik współczesnego kryzysu światopoglądowego w naszej kulturze.
PS: Proszę o to byście nie mieli pretensji co do zmiany kształtu i wydźwięku mojego „macierzystego” bloga 😉 Po prostu świat się zmienia i blogi też, ale tu będę pisać po staremu. Następna część tej notki będzie dotyczyła historii rozmaitych metod leczenia alternatywnego – a myślę że to ciekawe i może dać świeże spojrzenie na to, czym owe metody w istocie są.